Gdy nadejdzie ten okrutny moment i śmierć zapuka do naszych drzwi będziemy je zastawiać wszystkim co możliwe. Złapiemy naszego Przyjaciela na ręce nie patrząc na to czy waży 4kg, 20 czy 40. Mocno trzymając go w ramionach podejmiemy walkę. Nierówną, niesprawiedliwą, ostatecznie i tak spisaną na klęskę, ale zawalczymy. Badania, zabiegi, leki, kroplówki, operacje, specjaliści, długie noce w książkach i w internecie i te powtarzane jak mantra słowa: "nie dam Cię skrzywdzić, słyszysz? Nie pozwolę!! Nie oddam Cię nikomu, nawet śmierci, tylko walcz. Proszę... nie zostawiaj mnie". Mądre oczy spojrzą na nas... przeszyją nas wzrokiem po raz kolejny. Jedno spojrzenie będzie kryło w sobie tyle mądrości, miłości, smutku i radości zarazem. Ułamek sekundy zamknięty w tej wymianie spojrzeń da nam znów pewność, że nasze "Maleństwo" kocha nas bezgranicznie i czuje też naszą miłość. Że było szczęśliwe i wie, że szczęście nam dało. Że nie chce odchodzić, chce zostać, ale tak jak i my wie, że ten moment się zbliża. I nie ważne ile jeszcze ma w sobie sił i ochoty do walki, i tak położy głowę na naszych kolanach i będzie ciężko wzdychać a wydychane powietrze po raz kolejny doleci do naszych uszu jako wyznanie miłości. Dłoń wyląduje na ciepłej główce automatycznie a łzy same zaczną spływać. "Jak mam żyć bez Ciebie" padnie nie raz... i wreszcie zaczną poszczać nasze barykady. Drzwi się otworzą. Wejdzie śmierć. Nie usłyszymy jej śmiechu czy zacierania rąk bo to będzie chwila tylko nasza i naszego przyjaciela, który cicho zaśnie w naszych ramionach a ostatnie wzdychanie będzie miało wydźwięk pt. "kocham, dziękuję, przepraszam"...
Pięknie umięśnione ciało zacznie zastygać... Nasze dłonie znają ten stan bo on przypomina buzującą krew w żyłach gdy nasze zwierzę było mocno podekscytowane... i zaczniemy wołać je, coraz głośniej i głośniej, potrząsać, krzyczeć, sprowadzać na ziemię, podnosić główkę i wrzeszczeć ze wszystkich sił. Przecież nasz pies nas słuchał zawsze. Zawsze przychodził. Teraz też powinien... Zawsze był gdy płakaliśmy, więc i teraz powinien się obudzić i otrzeć łzy, przez które już nie widzimy... I nagle ciałko zacznie się ochładzać... Powili... uszka, fafle, kark... cichutko zacznie ulatywać z niego dusza i zapisywać się w nas. W każdym milimetrze naszego ciała, w sercu i w zakamarkach pamięci. Zostanie przed nami tylko część naszego przyjaciela. Zostanie tylko jego zimne ciało. I z jego śmierci narodzi się tęsknota. Podszyta bólem, smutkiem, żalem.
I choć miną dni, miesiące, lata, to każdego dnia będziemy otwierać szufladki w głowie. Te, w których ukrył się duch naszego Aniołka. I usta wciąż podświadomie będą go wołać gdy kawałek masła spadnie na podłogę. Przejdziemy nad nim parę razy czekając aż nasz przyjaciel przybiegnie tak jak zawsze by oblizać smakołyk. Za którymś razem uświadomimy sobie, że nie mamy przecież na kogo czekać... Nasza dłoń po wejściu do domu automatycznie sięgnie po smycz. Nie znajdzie jej, bo przecież już trzeci rok tam nie wisi. Po przebudzeniu będziemy nasłuchiwać chrapania, które ukoiłoby nasze myśli tnące serce... aż wreszcie zaczniemy oszukiwać sami siebie. Patrząc przez okno za którym szaleje ulewa będziemy obserwować opatulonych ludzi, którzy w jednej ręce trzymają uciekający parasol, a w drugiej równie wyrywającego się psa. Uśmiechniemy się szyderczo i powiemy "idioci. W taką pogodę MUSZĄ wychodzić. No tak, tak to jest jak się ma psa. Żałosne... ja mam lepiej"... ale nagle szyderczy uśmiech zacznie uciekać szybciej niż ten parasol a coś pociągnie nas za serce mocniej niż ten pies na smyczy, bo to my poczujemy się żałośni, gdyż zamarzymy o tym, by takim idiotą być, co w deszczu z domu wychodzi i jeszcze się z tego cieszy. Bo to my chcielibyśmy wracać do domu z odciskiem obłoconej łapy na spodniach i z wodą w butach. Chcielibyśmy... bo mielibyśmy psa.
I wtedy zaczniemy szukać. Najlepiej kopii naszego przyjaciela. Ale tak subtelnie, powoli... bo w głowie pałętać będą się myśli "a co... jeśli ja go zdradzę gdy pokocham innego psa"... "co... jeśli ja nie pokocham już innego"... "nie... przecież taki był tylko jeden, już takiego nie znajdę"... I zaczniemy się zamykać we własnym cierpieniu z obawy, że po raz kolejny stracimy wszystko...
Znamy to. Przeszłyśmy przez to. Teraz wiemy jedno... Pies, który odchodzi nie po to nauczył nas kochać, aby ta miłość się marnowała. On chciałby aby w naszym domu pojawił się jego godny następca. Chciałby, aby ktoś dawał nam jeszcze radość.
Nie będzie już identycznego psa. Każdy następny jest inny, na swój sposób wyjątkowy.
My straciłyśmy 3 i pół roku. Tyle minęło od śmierci pierwszej Saby do przybycia tej drugiej. Tej, która wyleczyła nas z tęsknoty, pozwoliła odzyskać radość. Tej, która choć jest tak inna od naszej pierwszej i idealnej, jest... równie wyjątkowa. Nie kochamy jej mniej. Nie kochamy jej mocniej. Kochamy ją całym sercem, do granic. Mocniej się nie da. Mniej się nie da.
mnie za niedługą chwilkę czeka ten ból...i już się boję...Ewa
OdpowiedzUsuńZa każdy dzień szczęścia przyjdzie nam płacić łzami... A psy nasze dał nam wiele powodów do radości... Każdy z nas się boi, nie ważne ile razy to przeżył i ile ma jego obecny przyjaciel lat :( Smutne to...
UsuńA co gdy odchodzi przyjaciel a my mamy grubo po 50 tce i nie możemy już przygarnąć psa? Jak wtedy pokonać ból? kiedy pies był nam bliższy niż drugi człowiek? Jak nie dac się rozpaczy?
OdpowiedzUsuńJeśli rozsądek i odpowiedzialność wykluczają adopcję psa, możemy zaproponować tylko to w czym sami znajdujemy ukojenie - pomoc tym psom chociażby w fundacji. Zapewnianie domów nie stałych a tymczasowych, wolontariat oparty na niesieniu takiej pomocy jaką możemy zagwarantować. To nie jest proste, ale wbrew pozorom pomaga, choć w Fundacji ze śmiercią naszych ukochanych podopiecznych czasem spotykamy się 2 razy w tygodniu... Niesie to satysfakcję i choć lecą często łzy (nie tylko radości) to i tak te działania są lekiem na całe zło.
UsuńZachęcamy do kontaktu, bo być może właśnie dom tymczasowy dla psa, który nie potrzebuje szaleństw i gonitw będzie najwspanialszym wyjściem. Może przygarnięcie staruszka, którego czas jest policzony, ale przecież tak ważne jest by przed śmiercią zaznał miłości?
cudowne, piękne słowa... i ja je rozumiem
OdpowiedzUsuńpopłakałam się....achh...brak mi słów, ale teraz wiem dlaczego tak się rozumiemy - czujemy identycznie przecież :*
Kochana :*
Usuń:) Nasze zwierzęta nie tylko uczą nas miłości ale i łączą ludzi :) I za to również możemy być im wdzięczni.
mają magiczną moc...uzdrawiają nasze dusze
Usuń:******
Piękne słowa, opisała Pani wszystko co czuję.. Nie umiem się pogodzić ze śmiercią Mojej Bokserki i cały czas wracam myślami do tego co było. I mija 3 miesiąc, a ból po stracie zamiast ustępować - nasila się.
OdpowiedzUsuńAch tak mądrze i pięknie napisane. Łzy same wypływają z oczu i chociaż chce je powstrzymać (bo siedzę teraz w pracy) one mnie nie słuchają. Zwierzaczki dają nam tyle miłości, obdarujmy taką samą miłością je :-)
OdpowiedzUsuńSpłakałam się, wróciły wszystkie wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPierwszy pies wyznacza standardy według których oceniamy kolejne... ale to nie oznacza, że jeśli kolejny pies będzie inny, nie pokochamy go. Przeciwnie, nie da się obronić przed tą miłością:)
Dodałabym jeszcze testament psa:
Ludzie, nim odejdą zapisują w testamencie swój dom i wszystko co mają, tym którzy zostają . Gdybym mógł swoimi łapkami zrobić tak samo, moja Ostatnia Wola wyglądałaby tak:
- mój szczęśliwy dom
- moją miseczkę i posłanie
- kolana, na których kładę głowę
- ręce, które głaszczą
- głos, który mnie woła
- serce, które mnie kocha
zapisuję w Ostatniej Woli głodnemu, chudemu, smutnemu przerażonemu Psu w Potrzebie .
Kochany Człowieku !
Twoja miłość to wszystko co mam, więc gdy odejdę nie mów " już nigdy nie pokocham innego psa " lecz wypełnij mój Testament i daj wszystko co miałem komuś, kto tego bardzo potrzebuje.
Twój Pies
popłakałam się to mało powiedziane, zalałam się łzami czytając to.
OdpowiedzUsuńPonad rok temu odeszła moja najukochańsza boksia. Nadal nie pogodziłam się z jej stratą. Pomogła mi wychować dwóch synów. Bawiła się z nimi pilnowała ich, nauczyła ich wrażliwości i miłości lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Walczyliśmy o nią jak tylko mogliśmy niestety nie udało się.... Nie zapomnę jej nigdy mojej najukochańszej przyjacielki- Tosi. Jest niezastąpiona...
OdpowiedzUsuńW tej chwili nie mamy warunków żeby wziąć innego psiaka (ja pracuję przez większą część roku za granicą, synowie dorośli, pracują i uczą się całe dnie. Nie miałby się kto zająć nalezycie nowym członkiem rodziny. Brakuję nam Cię Tosieńko bardzo, bardziej niż kogokolwiek na świecie. Brak możliwości posiadania czworonożnego przyjaciela doskwiera strasznie. Lecz odpowiedzialność nie dopuszcza myśli wzięcia nowego. Przekre to bardzo dla nas.
Ja też zalałam się łzami czytając ten tekst, ogromnie mnie wzruszył i ścisnął serce maksymalnie. I przyszły wspomnienia o Mocarcie , mój ukochany boksiu. Chorował ponad rok, przeszedł dwa zabiegi operacyjne, trzy ostatnie miesiące życia to spadek wagi, nietrzymanie moczu, wymioty i niegojące się rany na łapkach. Ostatni tydzień życia...nie przyjmował posiłków, chlustające wymioty nawet wodą. Weterynarz pół roku wcześniej powiedział, że muszę przygotować się z faktem, że piesek będzie cierpiał i może być ciężko. W dniu kiedy zdecydowaliśmy, że piesek odejdzie za Tęczowy Most....poszliśmy z nim na spacer , pobiegał po lesie ogonkiem machał........i zaprowadziliśmy go ......Piesek się niczego nie domyślał....oszukaliśmy go...głaskałam i całowałam jego chudziutkie ciałko. TO BYŁA BARDZO CIĘŻKA DECYZJA....I DO DZIŚ NIE POTRAFIĘ SOBIE TEGO WYBACZYĆ
OdpowiedzUsuńMogłam nie czytać..wspomnienia wróciły. Ryczę jak bóbr..Była kiedyś taka Saba. Cudowna przyjaciółka. Odeszła 11 lat temu, a ja beczę z tęsknoty, gdy wracają wspomnienia. Dziękuję za ten wpis. Nie ubrałabym tego w tak piękne słowa. Pozdrawiam.Anka
OdpowiedzUsuńNie będę orginalna...popłakałam się, mam 4 ukochane psy, razem od wielu lat, są rodziną. Wygraliśmy chwilowo walkę z endokardiozą 11-l. suni by chwilę później stoczyć walkę najpierw z chronicznym zapaleniem trzustki jej partnera życiowego, ojca jej 2 synów. I kiedy wydawało się, że będzie już lepiej pojawiła się kolejna diagnoza jakbym dostała od kogoś w twarz chłoniak...Robię co mogę by go wyleczyć, a ponieważ chemia w jego przypadku nie działa wcale więc zdecydowałam się na metody medycyny holistycznej i patrzę na te ukochane, wychudzone kości każdego dnia. Najpierw widać bylo żebra przy zapaleniu trzustki, jak odebrałam z pobytu stacjonarnego w klinice już kości miednicy, a teraz cały kręgosłup...Codziennie płaczę i cierpię bo nieuchronnie czuję, że mogę stracić go w każdej chwili...Kiedy będzie cierpiał, nie będę mieć wyjścia...Obecnie jeszcze sam chodzi i je, chociaż tyle...
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się. Pamiętam wszystkie moje psy i kota, kiedy odchodziły. :(
OdpowiedzUsuń