Alergie, nietolerancje pokarmowe... wszyscy to znamy. Na świecie nie ma chyba osoby, której nic nie szkodzi. Nie ma raczej szczęściarza, który może bez wyrzutów sięgnąć po wszystko i nie zapewnić sobie różnego rodzaju dolegliwości od strony układu pokarmowego czy od strony problemów skórnych. Swędzące liszaje, rany w jelitach, wyłysienia, krosteczki, obolały, "posiniaczony" żołądek, biegunki, wymioty itd, itp... można tak wymieniać bez końca. I ok, jeśli chodzi o człowieka, który może powiedzieć "dzieje mi się to i tamto...", ponarzekać, poużalać się nad sobą i zrobić szybki rachunek sumienia, który ma pomóc wykluczyć z diety "zakazany owoc" (choćby nie wiem jak był pociągający). Ale co, jeśli szanowna panna alergia położy łapę na psie? Na delikatnym stworzonku, który nie zakomunikuje jakie ma dokładnie problemy (chyba, że człowiek sam zauważy - a musiałby być ślepy, żeby nie zwrócić na to uwagi). Co jeśli chodzi o bezbronne zwierze, które my ludzie karmimy? My podajemy mu jedzonko, które na celu ma pomóc, nakarmić, zbudować solidny fundament dla całokształtu, ma odżywić, ma dodać wartości, energii i zdrówka!