poniedziałek, 25 stycznia 2016

"KASACJA" - Remigiusz Mróz. Pisemne prawo do skasowania dotychczasowych poglądów. Bestseller.

Nie wiem czy to zboczenie, głupota czy genetycznie uwarunkowane zniecierpliwienie, ale w życiu zwykle zaczynam wszystko od końca. Deser i wszystko co jest synonimem słodkości jem na początku, gazetę czytam od ostatniej strony, a sprawę Chyłki i Zordona poznawałam od II tomu ('Zaginięcie'). Dziwne, że związku nie zaczęłam od rozwodu. "Ostatni będą pierwszymi" u mnie się sprawdza. Zwykle, idąc moją osobistą chronologią im bliżej mety tym mniejsze "wow". Co za tym idzie - to, czym ludzie (normalni) delektują się na początku mi smakuje mniej. To, co czytają w pierwszej kolejności ciekawi ich bardziej. Odstępstw od mojej reguły jest mało. Bardzo trudno jest utrzymać moje zaciekawienie i  oraz zwalczyć mimowolne ziewanie i przewracanie oczami. Na szczęście dla mnie, w świecie polskiej literatury jest Mistrz, któremu się to udało. - Panie Mróz, Pan mnie "Kasacją" skasował. Dostałam blisko 500 stron będących kwintesencją zaskakującej akcji, esencją emocji i synonimem dzieła, które co parę stron mnie zatrzymywało tylko po to, żebym z niedowierzaniem przeczytała dane zdanie jeszcze raz i z uczuciem przyjemnych dreszczy szybciej i mocniej zagłębiła się w lekturze. Skoro I tom (który w moje ręce wpadł jako drugi) wywarł na mnie takie wrażenie, że co chwila miałam ochotę pisać autorowi maila z gratulacjami, to oznacza, że jest to dzieło warte przeczytania. W zasadzie, doszłam do wniosku, że jest to pozycja obowiązkowa do ponownego pochłonięcie i gdyby nie fakt, że trafiła Ona w ręce mojego matczynego banku genów (z moją głośną deklaracją - "na tą książkę się uważa podwójnie. Nie plamić, nie zaginać, nie odwracać grzbietem do góry"), to czytałabym od nowa. Dlaczego?




Kasacja to psychologiczny obraz, który chce się analizować i pragnie się odnaleźć na nim siebie. To wyścielona emocjami droga do prawniczego świata przestępstw, intryg, dowodów. To historia nieprzewidywalnej weteranki sądowej - Joanny Chyłki, nieugiętego aplikanta - Kordiana Oryńskiego i całej reszty tętniącej życiem kancelarii z Kormakiem (oczami narodu lawirującego między ustawami) na czele. Charakterny, uszczypliwy duet idealny, uzupełniający się na każdym kroku ma po raz pierwszy pochylić się razem nad sprawą. Nie byle jaką, bo przychodzi im bronić człowieka oskarżonego o makabryczną zbrodnię, wykonaną na dwójce Bogu ducha winnych ludziach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę skalę przestępczości, gdyby nie fakt, że miał on zmasakrować ich do granic możliwości i spędzić z gnijącymi siedliskami robali 10 dni w zamknięciu. Solidne dowody przypieczętowane są milczeniem oskarżonego, potencjalnego psychopaty, który nawet bronić się nie zamierza. W takim wypadku wyrok mógł paść jeden. Zobrazować go może bijący po oczach pomarańczowy strój, kajdany, miano 'enki' i 'czarny chleb i czarna kawa' jak to kiedyś ktoś śpiewał. Wydawałoby się, że to koniec. Związek przyczynowo-skutkowy przypieczętowany trzaskiem zamykającej się celi, ale... nasza pani adwokat ma charakter niezwyciężonej bestii sądowej i mówiąc wprost, jest babą z jajami, która walczy do upadłego.
Kasacja wyroku była nieunikniona. Przychodzi więc nam brodzenie z nią (z przyjemnością) w krwi, przedzieranie się przez manipulacje i spiski oraz wykopywanie (być może dosłowne) dowodów. Trzeba przyznać, że jest to uczta, która z każdym kęsem bardziej zachwyca i ciekawi. Uczta, przy której rzuca się mięsem, bądź jak ktoś woli - korzysta się z łaciny... podwórkowej, co jest zarówno buntem mózgu jak i wyrazem jego uznania, gdyż totalnie nie spodziewał się on przyswojenia TAKIEJ wiedzy i doszukania się TYLE razy drugiego dna.


Cholernie życiowa historia przypominająca o tym, że w życiu nic nie jest jasne i klarowne wciąga bardzo skutecznie i daje pisemną gwarancję, że w życiu nie ma sytuacji bez wyjścia i szczytem głupoty byłoby się poddać. Jako mała dziewczynka wyciągnęłam mądrość z Kopciuszka - "nie pozwól aby strach przed działaniem wykluczył cię z gry". Przez lata tą sentencję powtarzała mi Mama. Dziś wyczytałam ją z dzieła Remigiusza Mroza. I za to dziękuję. I z tego powodu publicznie składam Autorowi pokłon będący wyrazem uznania i szacunku. - Mróz, mi się to bardzo rzadko zdarza, więc weź te słowa do wypełnionego geniuszem serca, pompującego chyba nie krew, a słowa i pomysły.



Jeśli książka ma moc, to od tej ona emanuje i blaskiem bije po oczach. To, że dostarcza rozrywki, to oczywiste. To, że jest treningiem dla mózgu, który non stop analizuje i 'rozkmninia' to jasne. To, że wciąga, ciekawi, interesuje, intryguje, rozśmiesza i zaskakuje, to jest całkiem logiczne. Jednak to, że wpływa na życie, to jest warte dwukrotnego podkreślenia. Nie ważne więc, czego szuka człowiek i w jakim jest momencie swojego życia. Jeśli dwunożna istota przetwarzająca tlen ma wystarczająco pofałdowane mózgowie, aby tej chemicznej wymiany powietrza nie nazwać marnowaniem go, to powinna tą książkę przeczytać. Przynajmniej raz, chociaż, dla mnie raz to za mało.

Książka do kupienia: tutaj.
Wydawnictwo Czwarta Strona.



Jako, że 'apetyt rośnie w miarę jedzenia' polecam również II tom - "Zaginięcie" - moja subiektywna opinia: tutaj.
A ja czekam aż na horyzoncie pojawi się tom III.

Korzystając z okazji jeszcze raz życzę Autorowi książkowej przyszłości z piórem w ręku.
Wszystkiego najlepszego! (Resztę moich życzeń masz w mailu :) ).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz