poniedziałek, 13 czerwca 2016

POZYTYWKA - melodia do serca matki, której owoc miłości umierał pod sercem - Agnieszka Lis.


W każdej dziecięcej głowie gra melodia osobistej pozytywki. Ta, której dźwięki określają beztroskę i wielkie marzenia. Marzenia o byciu kimś. O kochaniu i byciu kochanym. O wydaniu na świat miłości. O domu. Ciepłym, pięknym, spokojnym domu. Cichutki, melodyjny podkład słyszalny jest dla ucha nawet wtedy, gdy dziecięcą naiwność uśpi dorosłość wypełniona problemami. Gdy na dawną beztroskę opadnie kurtyna smutku, niepowodzeń i zawodu. I nawet gdy słone łzy będą głośno obijać się o połamaną duszę, to ta melodia będzie grać. Cichutko. Ledwo słyszalnie. Spróbuje zagłuszyć krzyki i trzaskanie drzwiami, jakby chciała powiedzieć, że nie o takim życiu się marzyło. Jakby melodyjnie chciała zapytać czy warto "Rodzić bez miłości, rodzić bez nadziei, cierpieć po to, żeby wydać na świat cierpienie"? Pozytywka sprzed lat będzie grać podczas osobistej walki o szczęście. Zagra nawet wtedy, gdy dziewczyna z małej wsi zapragnie światowego życia by się ukarać.
Trudno mówić o wielkich ambicjach, gdy otoczenie ogranicza pole widzenia. Trudno o marzenia o wielkim świecie, gdy rodzice nie pomagają rozwinąć skrzydeł. Trudno o wiarę w siebie, gdy na rozwój szkoda pieniędzy, ale na ślub i wesele z pompą można się zapożyczyć. Dzieciństwo pod znakiem "Zastaw się, a postaw się" i "Co ludzie powiedzą". Przyszłość ograniczona do wizji matki i zawodu idealnej żony, ewentualnie perfekcyjnej pani domu. W tym wszystkim wyrastała Monika, która bardzo cichutko, jakby po kryjomu marzyła. Nie o wielkim świecie. Nie o pieniężnym potoku. Marzyła o miłości. O spełnieniu się jako kobieta. Kiedy jej plany wybiegały gdzieś dalej, choćby w okolice studiów, to momentalnie sprowadzano ją na ziemię. Była tylko "głupią wiochą". Babą. Nic ponad to. Miała mieć drożne jajowody i piękne "opakowanie". Pofałdowanie mózgu się nie liczyło.
I wszystko szło dobrze, było nawet "Ave Maria" po przysiędze. A może to były tylko pozory? Domek z kart runął. Posypał się. Melodyjnie się złożył i pociągnął za sobą spory kawał świata. Bo na to co się stało nikt Moniki nie przygotował. Nikt nie powiedział jej "jak radzić sobie z aniołami, które nie docierają do celu". Nikt nie nauczył jej pochowania dziecka, które jeszcze nie złapało pierwszego oddechu. Nikt nie pokazał jak opłakać umierający pod sercem owoc miłości.
I z tej niewiedzy powstała walka, która sukcesem zagłuszyć ma cierpienie. Jak pozytywka.


Ta niesamowicie emocjonalna melodia wydobywa się z kart powieści, która opowiada o prawdziwym życiu, przypominającym ruiny świata marzeń. "Pozytywka" Agnieszki Lis gra jeszcze długo po zamknięciu książki. To smutne dźwięki. Niezwykle piękne, ale przeszywające na wylot duszę każdego, kto nie patrzy na otoczenie przez różowe okulary. Cholernie prawdziwa historia wbija pazury w dziecięce marzenia, macierzyński instynkt i ambicje. Pokazuje, że szczęście można urodzić, ale i pochować je można. Udowadnia, że słoma z butów nie zawsze wystaje, a granice są tam, gdzie sobie je ustawimy. Horyzonty poszerzać możemy i mamy prawo na tym nowym terenie szukać tego, co los nam odebrał. Szukać tych, którzy powinni mówić "Mamo", ale nie mogą. Nucą tylko melodię z niemej pozytywki. Melodię do serca matki, która szans nie miała, by cieszyć się nową rolą. Do matki, która poczuła, że na nic nie zasługuje. Do kobiety, która ukarać się chce... sukcesem.


I właśnie tych dźwięków potrzebowałam. I właśnie z tą Pozytywką będę teraz łapać marzenia.
Dziękuję za blisko 300 stron emocji. Polecam tą opowieść ludziom, którzy myślą, że klapki z oczu już im spadły. Gwarantuję, że czytając słyszalny będzie dźwięk świadczący o tym, że byli w błędzie.




POZYTYWKA - Wydawnictwo Czwarta Strona.
Do kupienia: tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz