poniedziałek, 27 września 2021

Matnia - Przemysław Piotrowski


Ile smutku i cierpienia może znieść jeden człowiek? Kiedy nadchodzi moment, w którym na prywatnym niebie zaczyna świecić słońce, pojawiają się przebłyski szczęścia a na drodze staje ktoś, kto nie skrzywdzi, a obroni? Ile razy można się pomylić? Czy kobieta, która nie zaznała w życiu za dużo ciepła, dobra i miłości zdoła ułożyć swoje życie, w miejscu, które z każdym dniem coraz bardziej przeraża?


Historia chorobliwie naiwnej kobiety, której największym (a może jedynym?) atutem, a zarazem przekleństwem jest jej atrakcyjność, ma swój początek w domu dziecka. Brak rodziny, wzorców i wyższych uczuć przekłada się na jej wzmożoną potrzebę udowadniania sobie, że na cokolwiek zasługuje. W odbiciu lustra widzi piękno (podkreślane tak wiele razy, że sama bohaterka brzydnie), działające jak lep na mężczyzn, którzy na szczycie swej piramidy potrzeb stawiają jedynie seks, a później długo nic. Ma jednak permanentne poczucie, że ładna buzia i zgrabne ciało to właściwie wszystko, czym może się pochwalić. Niskie poczucie wartości ugruntowane w dzieciństwie powoduje, że łatwo można się nią zabawić, w każdym tego słowa znaczeniu. I tak, z szybkiej, wielkiej (i krótkiej) miłości powstają ogromne długi, niechciane dzieci (w drodze), a także chęć schowania się pod ziemię. Zuzanna Krupa (nie mylić ze sławną Joanną) w pigułce.

Brzmi typowo, oklepanie i dość nieciekawie. Pojawienie się "ideału" w męskiej skórze, który powoli zwalcza demony ciężarnej kobiety, uwodząc ją, a następnie w pełni od siebie uzależniając, jeszcze bardziej powiela schemat. I nagle dzieje się coś, co całkowicie zmienia historię. Spod nijakiej opowieści powoli zaczyna wychodzić świetny Autor jakiego znamy. Piotrowski sieje niepewność wrzucając bohaterkę w miejsce, które ma być jej domem. Pierwszym prawdziwym. Ciepłym gniazdem, które Zuza może wić dla swojej rodziny. Rodziny, której nigdy nie miała.

Podłoga skrzypi, ściany wcale nie dają schronienia, okna straszą, a w każdym kącie teoretycznie mieszka samotność. Dom budzi niepokój, ale to ludzi należy się bać.

Przemysław Piotrowski kreśli rzeczywisty obraz typowej polskiej wsi. Ciężki klimat zawisa w powietrzu, a głosy bohaterów wybrzmiewają w głowie czytelnika. Dzieje się coś złego, i to zło czuć. Co gorsza, ewidentnie dotyczy ono dzieci. 

Pomijając początek, powieść trzyma w napięciu i podsuwa czarne scenariusze. Matnia wciąga. Prywatne śledztwo dotyczące tego, co dzieje się z maluchami w tej przerażającej wsi jest naprawdę interesujące. Ta książka, to mocna pozycja, choć mam parę zastrzeżeń wpływających na odbiór treści, i nie kończą się one na tym, że przeszkadza mi główna bohaterka (zaznaczmy, tak jak podkreśla to treść: "bardzo atrakcyjna"), bezustannie śpiewającą dziękczynną odę do swojego ("idealnego") mężczyzny. 

Podejście do tematu bliźniaczej ciąży zakrawa o ignorancję. Nie ma najmniejszej możliwości, by niektóre wydarzenia w prawdziwym życiu przybrały taki bieg, na jaki wrzuca je autor. Ten brak wiarygodności odbija się echem. Nie bez znaczenia dla odbioru całości pozostaje też niezbyt udane zakończenie. 

Reasumując, mam mieszane uczucia. Jestem ogromną fanką twórczości Piotrowskiego, a jednak tym razem, jego bestseller spowodował, że poczułam się, jakbym czytała połączenie harlequina z tanią sensacją. Wspomnienie w posłowiu Patryka Vegi właściwie idealnie tłumaczy moje odczucia. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz