sobota, 25 kwietnia 2015

KOCHAJ MNIE MĄDRZE I POMÓŻ MI... UMRZEĆ!

"Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest... (...)", ale czy jest mądra? Czy nie jest czasem tak, że gdy oddamy komuś serce to stajemy się ślepymi egoistami wsłuchanymi jedynie we własne potrzeby? Czy nie jest tak, że spadają nam klapki na oczy, które ograniczają nasze pole widzenia jedynie w obrębie osobistego szczęścia? Czy nie jest tak, że nasze założenia i moralne prawa przypominają chorągiewkę tańczącą na wietrze i zupełnie inaczej wyglądają, gdy sprawa dotyczy nas a inaczej gdy chodzi o tą kochaną przez nas istotę? Czy tak samo patrzymy chociażby na eutanazję czy dzielimy nasze podejście do sprawy na zasadzie "jeśli to ja miałabym cierpieć i być zależna od kogoś to chciałabym móc godnie umrzeć, ale jeśli chodzi o moich bliskich to jestem przeciwnikiem ostatniego zastrzyku". Czym jest ten zastrzyk? Dowodem najszczerszej miłości czy morderstwem?



Jesteśmy ludźmi. Gatunkiem stadnym, stworzonym by kochać i być kochanym. Mamy tendencję do walki o własne szczęście, i to jest zrozumiałe. Zakochując się nie myślimy o czarnych scenariuszach i przykrych niespodziankach losu. Choroba i cierpienie nasze lub naszych najbliższych spada na nas nagle, niespodziewanie. Podejmujemy walkę, ale pytanie dla kogo walczymy jeśli to nie my zachorowaliśmy? Stajemy do boju dla tego, kto nosi swój krzyż w postaci choroby, czy dla nas samych? Czego się boimy? Co oznacza dla nas jego śmierć? Całkiem niedawno umarła piękna, młoda aktorka - Anna Przybylska, co wtedy mówili ludzie? - "Szkoda jej". Jej? Dlaczego? Przecież już nie cierpi... Kto powiedział prawdę, że szkoda dzieci, szkoda męża, szkoda rodziców, szkoda tych, którzy zostali.

Pomyślmy tak - zachorowaliśmy, czujemy się coraz gorzej, wyglądamy tragicznie, a przecież, każdy z nas dąży do perfekcyjnej prezencji. Nie mamy siły wstać, wyjść, zjeść, żyć. Nie możemy, bo najprostsze czynności sprawiają nam koszmarny ból, a dodatkowo borykamy się ze strachem, który paraliżuje. Fundujemy sobie idiotyczne wizyty od lekarza, który odsyła nas do kolejnego i kolejnego. Wykonujemy badania, które również wbijają szpileczki w naszą psychikę i fizyczność. Próbujemy leków, zabiegów i podejmujemy przeróżne działania ale jest coraz gorzej i gorzej. Każdy dzień jest cięższy niż poprzedni. Weryfikujemy plany i marzenia i czujemy się cholernie winni, gdy patrzymy na zapłakane, zatroskane oczy bliskich. Chcemy odejść. Mamy dość. Stajemy się zależni od kogoś. Najpierw jest to pomoc przy cięższych sprawach, później przeradza się to w zmianę pampersa. Jesteśmy upokorzeni. Ba, my upokarzamy naszych bliskich, bo oni muszą nam pomagać i patrzeć na nas w takim stanie. Chcemy umrzeć i skończyć to, prawda? Jesteśmy za eutanazją? Czy w takiej sytuacji wyznacznikiem miłości naszych bliskich jest pomoc w przejściu na drugą stronę czy może ich łzy i krzyk, który wywołuje u nas poczucie winy i bezradności połączoną z jeszcze większą nienawiścią do własnej osoby.

Abstrahując od chorób i śmierci nas, ludzi odwracamy sytuację i mamy taki obraz...
Mamy psa. Kochamy go całym sercem. Chuchamy, dmuchamy, karmimy, wyprowadzamy na spacery i czynimy go przyjacielem i powiernikiem naszych sekretów. Zawozimy go na szczepienia, alarmujemy gdy nos jest suchy a zostawiona na trawniku 'niespodzianka' ma nie taki kolor jaki mieć powinna. Pies szaleje, wygłupia się, nie widzimy nic dziwnego, no... może czasem jest osowiały, może po bieganiu musi się położyć, no... może od czasu do czasu nie chce jeść i zdarza mu się 'popuścić', no... może jakoś tak bardziej się przytula. Pies jest chory. Diagnoza oznacza wyrok. Nie wierzymy, bo przecież nie piszczał, nie skomlał, więc nie cierpiał. Podjęta walka nie przynosi rezultatów, ale... przecież pies nie cierpi (nie cierpi wg nas). Tak, patrzy na nas smutnymi oczami, tak... jest słaby, ale czasem ma apetyt, czasem poleci jeszcze za patykiem. NIE CIERPI.
Nie cierpi, czy mamy klapki na oczach? Nie widzimy pogorszenia, czy nie chcemy widzieć? Jak to jest? Czy musimy usłyszeć skowyt, który będzie nam dźwięczał w uszach do końca naszych dni, aby zrozumieć, że męczymy naszego przyjaciela? Czy musimy odnaleźć naszego psa jęczącego z bólu by zrozumieć, że go krzywdzimy bo nasz wewnętrzny egoistyczny skubaniec nie pozwala nam go stracić?

Nie. Nie musimy. Musimy jedno - to jesteśmy winni naszemu psu. Musimy KOCHAĆ GO MĄDRZE. Każdego dnia mamy obowiązek wsłuchiwać się w bicie serca naszego ukochanego (nie tylko dosłownie), i odczytywać jego melodię, tak by dotyczyła ona nie nas samych a tego, w czyjej piersi pompa tłoczy krew. Musimy zauważać objawy i postęp - zarówno choroby jak i leczenia. Musimy trzeźwo oceniać sytuację i odłożyć na bok myśli w stylu "jak mam żyć bez ciebie", "jak mam pozwolić ci odejść"... Walczymy, póki nasz bohater ma siłę. Walczymy, póki leczenie daje skutki, bądź choćby realną nadzieję. Składamy broń, gdy widzimy to czego oczy zobaczyć nie chcą. Gdy zobaczymy cierpienie i rozwój choroby. W takiej sytuacji podjęcie decyzji o humanitarnej eutanazji nie jest morderstwem a wyznaniem miłości. Robimy to dla niego. Wyzbywamy się egoizmu i uciszamy samolubne podszepty, które działają nam na psychikę. Gdy w naszych uszach pada "zabijam go..." to nie jest to głos sumienia. Przemawia do nas własne ego, podstępnie podszywające się pod moralność.

W fundacji choroby i śmierć towarzyszą nam niemal codziennie. Podejmujemy trzeźwą walkę z szeroko otwartymi oczami z których płyną łzy. Krwawiące serce bije mocniej, gdy znów musimy podjąć decyzję o przeprowadzeniu na drugą stronę. Zdarza się, że robimy to dwa razy w jednym dniu. Zdarza się, że przychodzi czarny miesiąc w którym śmierć zbiera większe żniwa. Zawsze to boli. Zawsze cierpimy. Wiemy jednak, że jest to nasz obowiązek by nie pozwolić naszym podopiecznym cierpieć. To rozdziera od środka i ciężko jest opisać to uczucie. Przez nasze ręce przeszło ponad 2000 psów, pewien ułamek ich odszedł, kilkanaście z nich toczy walkę u naszego boku. Być może jutro będziemy musiały pożegnać jednego lub dwóch. Być może tej nocy będziemy gadać do 3:00 i ryczeć uciszając egoizm. Być może jutro będziemy szeptać jednemu z podopiecznych "Przepraszam Cię skarbie, że się nie udało, przepraszam, że nie umiałam Ci pomóc. Błagam Cię, czekaj na mnie w psim raju... Zaraz zaśniesz, zaraz przestanie boleć,.. Nie bój się Skarbie, jestem przy Tobie. Będę. Już cichutko... Już dobrze. Dobry piesek... Kochany piesek...".
"...A łzy polecą cichutko, bo pragnę Ciebie zatrzymać"...

Gabi - rok 2015
...więc jeśli masz przy sobie psa, jeśli go kochasz, to spójrz mu w oczy i przyrzeknij, że będziesz kochać go mądrze! Obiecaj jemu i sobie, że nigdy nie pozwolisz mu cierpieć.


...i pamiętaj, pies, który cierpi zwykle tego nie okazuje (wprost) bo zwyczajnie w świecie nie chce Cię ranić i martwić. To mądre istoty. Nawet nie wiesz jak bardzo...

OTO FUNDACYJNE PSY, KTÓRE BIEGAJĄ JUŻ ZA TĘCZOWYM MOSTEM:
Kliknij

O tym, czym jest tęsknota i jak radzić sobie po śmierci przeczytasz tutaj: KLIKNIJ.

2 komentarze:

  1. Zawsze powtarzam, że kiedy ktoś odchodzi to nie płaczemy za nim, lecz nad sobą. Płaczemy, bo tęsknimy, nie wyobrażamy sobie życia dalej...Jakże to jednak egoistyczne. Przecież są kultury, gdzie śmierć oznacza zabawę, radość...I wcale nie są to kultury bezrozumne, nieuczuciowe, niewrażliwe. Niektórzy mówią, że nie należy rozpaczać po czyjejś śmierci, bo zatrzymujemy wtedy cząstkę tego kogoś tutaj, na ziemi i nie może on iść dalej.
    Ale płaczemy, nie zastanawiamy się, wyjemy i rozpaczamy.
    Nad sobą.
    Nad swoim żalem.
    Nad cierpieniem, które teraz nas rozsadza.
    Ktoś mi bliski miał kiedyś kota, ukochanego i wiernego przyjaciela. Kiedy kot zachorował i nie było dla niego ratunku, wtedy czekał aż odejdzie. "Nie jestem gotowy na rozstanie" - myślałam, że padnę tak się wkurzyłam. ON nie jest gotowy?? tylko, że to nie ON, ale kot cierpi...nie je...nie pije...aż odchodzi. O tym co czuł nie chcę nawet myśleć.

    Podziwiam Was i Waszą pracę. Podziwiam za serce, jakie oddajecie każdemu stworzeniu. Podziwiam za umiejętność oddzielenia CHCĘ od POWINNAM. Bo życie nie polega na zaspokajaniu własnych zachcianek przecież. Tyle jesteś wart ile dasz drugiej istocie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Madrze i pięknie napisane... Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń