Strony

piątek, 11 września 2015

"SZCZĘŚCIE DO POPRAWKI" czyli dowody Arlety Tylewicz na to, że warto walczyć.

"Szczęście" - pojęcie względne. Każdorazowo oznacza stan w którym człowieka wypełnia pozytywna energia ciągnąca kąciki jego ust ku górze. Każdorazowo oznacza emanowanie radością na tyle, że trzeba jej nadmiar wypuszczać na świat z każdym, spokojniejszym niż zwykle wydechem. Każdorazowo oznacza iskierki w oczach i kalejdoskop pięknych myśli. Każdorazowo zapisuje w naszych głowach wspomnienia i otwiera nam nowe drogi dodając nam skrzydeł. Każdorazowo wyrażać je może coś zupełnie innego. "Szczęście" - słowo kameleon. Ukrywa się w nim dosłownie wszystko co dobre. Piękny moment z życia, pies tarzający się na plecach, dwie kreski na ciążowym teście, nowa para butów, nowa gałązka na własnoręcznie zasadzonej choineczce, oświadczyny, placek bez zakalca, godzina dłużej w łóżku, zabawna komedia romantyczna czy biały, zimowy puszek - to wszystko, to właśnie szczęście. Czasem trudno je dostrzec, zdarza się, że niełatwo je dogonić ale, zdecydowanie prostą rzeczą jest je stracić. Choć.. czasem warto wypuścić je z rąk. Warto się przekonać, że je wyolbrzymialiśmy. Warto dostrzec i pozbierać okruszki zdrowego, prawdziwego szczęścia i powolutku składać je w coś większego. Bo czasem okazuje się, że "szczęście do poprawki" jest. I o tym właśnie miałam przyjemność przeczytać.


Powieść tak życiowa, że aż boli. Pełna emocji i przemyśleń...
Młoda kobieta, choć "już za stara by nieświadomie robić głupoty" dostaje z dnia na dzień "patelnią" w głowę. Mocno, zupełnie niespodziewanie i to od najbliższej osoby, której ufała bezgranicznie. Przypomina rzekę. Płynącą sobie spokojnie, bez zbytnich niespodzianek. Płynąca jakby totalnie przewidywanie, rutynowo wręcz. Święcie przekonana o tym, że właśnie tak płynąć będzie już do końca, bo to dla niej całkiem przyjemne uczucie i nie potrzeba jej przyspieszyć swego biegu czy zmienić kierunku. Płynie... aż ktoś jej świeżutką, czystą, przejrzystą taflę potraktuje sporą dawką trujących ścieków. Po pierwszej walce z nimi osiada na mieliźnie. Mętnieje. Brudzi się. Nie wie czy brnąć w to i wierzyć, że oczyści się po drodze czy może wycofać się i zakręcić. Nie wie jak się oczyścić z brudu, wstydu i zażenowania i jak znów zaufać naturze.... Nie wie i boi się. Wie, że tęskni za swoją przejrzystością. Rzeką jest ona - zraniona kobieta po 30-stce. Trującą cieczą niszczącą jej czystość jest zdrada męża. Zdecydowanie nie jednorazowa bo trwająca 3 lata... Jeśli nie zmieni biegu spróbuje znów zaufać temu, który wierności nie dotrzymał. Jeśli się cofnie i zmieni bieg - poszuka szczęścia bez niego. Pewne jest jedno.. obojętnie jak popłynie i tak będzie musiała się oczyścić, a to proste nie będzie. Pojawiają się na jej drodze kolejne kłody i pomagające 'wodorosty' w postaci przyjaciół.

Z 'polskiego na nasze' a raczej... 'z mojego na wasze' - ta powieść to dowód na to, że w życiu niczego nie można być pewnym. Los płata nam figle, najbliżsi mogą zawieść a my sami możemy okazać się innymi ludźmi w obliczu osobistej tragedii, z której trudno jest się wygrzebać. To dowód na to jak życie wszystko weryfikuje. Mobilizator i demotywator w jednym - zależy na czym się skupimy. To prosty przykład tego jak łatwo jest się pogubić i jak trudno jest odnaleźć to, co na nas gdzieś czeka... To migracja skrajnych emocji. Gonitwa myśli. Skupisko łez szczęścia i smutku. Humor sytuacyjny, nawet wtedy gdy nikomu do śmiechu nie jest.


Do "szczęścia do poprawki" podchodziłam z dystansem i raczej negatywnym nastawieniem z uwagi na to, że jest to 'polskie dziecko'. Zabrzmiało antypatriotycznie. Nic na to nie poradzę, że polskich rzeczy najbardziej lubię... ruskie pierogi. Jakoś trudno jest mi się przenieść w świat "Leszków" i innych typowych Andrzejków (wybacz tato, imię Andrzej nabrało nowego znaczenia, choć nie za sprawą powieści bo tam żadnego Andrzejka nie ma :) ). Już na 12 stronie Autorka powieści nie dała mi zapomnieć o tym, że czytam powieść stworzoną w naszym jakże 'pięknym' kraju i przykuła moją uwagę dwiema siarczystymi "kurwami". Nie zraziłam się i postanowiłam czytać dalej choć przez myśl przeszło mi, że po polskich 'wyrobach' nie mogę się spodziewać niczego magicznego. No i się cholera myliłam bo już po chwili byłam nie na 12 a na 112 a potem 212 stronie i nie mogłam się oderwać. Historia wciągnęła mnie tak, że już nawet imiona z naszego podwórka przestały mi przeszkadzać. Wzruszałam się i śmiałam zarazem i choć budowałam już w głowie dalszy scenariusz (bo był dość przewidywalny) to zamiast mówić "no, tak myślałam" uśmiechałam się do siebie, do zapisanej kartki i do mruczącego kota. Ba, nawet do kubka z herbatą.

To powieść napisana tak, że się ją połyka bez niestrawności i chce się jeszcze i jeszcze. "Apetyt rośnie w miarę jedzenia" bo nie sposób jest się nie wczuć w to co bohaterka czuje.
Reasumując: ja, wybredna i rzadko kiedy dopieszczona literacko pani czepialska zdecydowanie polecam te 400 stron z której wylewają się emocje, problemy i przemyślenia. Pani Arleta spisała się (dosłownie) na medal.




"...Przezwyciężenie własnych lęków wzmacnia i dodaje pewności siebie, a zdobywanie szczytów pozbawia nas demonów, które sami sobie stworzyliśmy. Uświadamiamy sobie wtedy, że możemy osiągnąć dużo więcej niż myśleliśmy..."





Po przeczytaniu jakoś nie mogę przestać myśleć i analizować. Zostałam w świecie Jagody, która najpierw irytowała mnie swoją labilnością i uzależnieniem od idioty a później... cholera, byłam z niej dumna. Autorka przedstawiła idealnie proces rozkwitania postaci. Pokazała jasno, że możemy być nieszczęśliwi kiedy źle pojmiemy tak wielkie słowa jak miłość czy szczęście właśnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem co będę podkreślać na każdym kroku tak jak i to, że końcówka powaliła mnie na kolana.

Książkę wyrywałyśmy sobie z mamą i teraz gdy ja jako pierwsza dobiłam do końca mamy w domu taką sytuację:
- Mamuuuuś, na jakim jest Mamusia etapie?
- no wiesz, ona trafiła właśnie do szpitala i...
- aaa, to się teraz rozkręci, więc Jagoda...
- cicho! Nie słucham Cię, lalalalalala. Nie słuuuucham. Nie mów mi...
  Albo czekaj... powiedz mi tylko czy przeżyje...?
:))) Nie muszę więc chyba nic więcej mówić, żeby przekazać, że i mama jest zauroczona światem Jagody, Magdy i... Tenora z Sopranem.

Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że wygranie książki to również szczęście i to nie małe :) (szczególnie TAKIEJ, która dużo wnosi do życia). Przekonałam się o tym dzięki Pani Krysi - LITERACKI ŚWIAT CYRYSI, której raz jeszcze dziękuję.

Moje wygrane cudeńko można kupić tutaj: Prószyński i S-ka
Polecam to wydanie. :)

5 komentarzy:

  1. Tak napisałaś tą recenzję, że będę musiała kupić książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i to jest rozsądne posunięcie :) Ja już wiem, że zafunduję sobie powrót do świata Jagody za jakiś czas. :))

      Usuń
  2. Przeczytałam Twoją recenzję z największą przyjemnością. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że ''Szczęście do poprawki'' przypadło Ci do gustu. Sama radość! Oby więcej takich lektur, z których będziesz w pełni usatysfakcjonowana :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. O zaciekawiłaś mnie tą książką :-) zobaczę czy jest w mojej osiedlowej bibliotece :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książki to moja miłość :)
    Na nadchodzące jesienne wieczory, aż szkoda nie sięgnąć po którąś z kubkiem gorącej herbaty.
    A ta proponowana przez Was na pewno zawita na mojej półce :)

    OdpowiedzUsuń