Strony

wtorek, 22 września 2015

"DZIEWCZYNA Z PORCELANY" - pozytywna choroba jesieni, którą zaraża Agnieszka Olejnik.

Jesienno-zimowa choroba rozprzestrzenia się bardzo szybko. Nie słychać jednak kaszlu i pociągania nosa, a przewracanie kartek. Mówi się, że to dołujący moment w roku, co by się zgadzało, bo westchnięcia również słychać, ale cholera nie do końca, bo nagle cichy pokój wypełnia się śmiechem. Żartu nie było, a chichot jest. Poprzedzony odgłosem szeleszczenia stron. Książkowa choroba jest bardzo zaraźliwa. Jeśli człowiek chce się ustrzec przed nią (tylko pytanie po co? Toż to idiotą trzeba być) to zdecydowanie powinien się trzymać z dala od Pani Agnieszki Olejnik. Ta kobieta na świat wydała chyba najbardziej zjadliwego wirusa 2015 roku... "Dziewczyna z porcelany" to właśnie on. Nie jakieś tam H5N1 czy inne herpes simplex virusy. Ja jestem zarażona. Może i jestem masochistką, ale cieszą mnie powikłania tej choroby. To co wirus wywołał w moim organizmie z całą pewnością nie przypomina powiększonej śledziony po mononukleozie czy znaków po rozdrapanej ospie. Po jednej nocy z "Dziewczyną z porcelany" (nad czym ubolewam, bo wolałabym mieć ją dłużej ale... czas przy niej zbyt szybko leci. Wróć. Ona po prostu zbyt szybko "ucieka") czuję się jakaś lepsza, szczęśliwsza i mądrzejsza (o! Jest się więc z czego cieszyć). :) Kim są więc dwie niesamowite kobiety, które spowodowały u mnie pozytywne spustoszenie? (napisałabym 'kim są trzy niesamowite kobiety' ale przecież o sobie już pisać nie muszę :) ). Jedna, całkiem realna i namacalna - autorka książki. Druga, rudowłosa, porcelanowa Joanna - bohaterka.



Kiedy czytałam, zastanawiałam się nad tym co za geniusz stworzył to pięknie opakowane dzieło naszpikowane emocjami, przeżyciami i mądrością. Szybko zapisałam sobie Panią Agnieszkę jako pisarkę, która potrafi zaprosić mnie do genialnego świata. Tym razem otwierając książkę dotarłam do Michała - kolekcjonera ładnych i łatwych panienek. Zdobywcy. Równie dobrze mógłby mieć na imię Piotr, bo zdecydowanie syndrom "Piotrusia pana" mu towarzyszył. Michał miał ułożone życie - dbał o siebie, zaliczał panienki, jadł, zaliczał panienki, dbał o swoją pasję, zaliczał panienki i dla odmiany zaliczał panienki. Prosty schemat za którym kryją się kompleksy i niezabliźnione rany z okresu dojrzewania. Od miłości uciekał do seksu. Od ciepła wolał wizualnie piękne ciała. Był taki cholernie "szczęśliwy w nieszczęściu"...


"Czasami tak boli, że ucieczka jest jedynym wyjściem."


Wszystko zmienia się w ułamku sekundy. Czytając prawie słychać huk z jakim rozpada się jego świat. Życie zweryfikowało wszystko i zmuszało Michała do poddania się szybkiemu procesowi dojrzewania. Wyjścia nie było bo... pojawiło się dziecko. Nie oznacza to jednak, że któraś z jego zdobyczy zaczęła przybierać na wadze i wrzeszczeć, że o 3:00 nad ranem zjadłaby kremówkę. Podrywacz musiał zostać ojcem dla... swojego braciszka. 
Miłosne eskapady wyrażane poprzez znaczenie terenu (kobiecego terenu) zaprowadziły go do kobiety, która była dość przeciwna jego pustemu ideałowi. Stojąc pod życiową ścianą dostrzegł Joannę - bezpłodną kobietę po rozwodzie, która była w zasadzie matką Jego braciszka. Znów słychać huk przeplatany ze śpiewem ptaków i anielskimi głosikami. Mamy kolejny punkt zwrotny. Zaczyna się kolejny paradoks - coś obrzydliwie pięknego i cudownie okropnego. Samo życie...
Pierwsza prawdziwa głęboka miłość. Zdobył ją. Ale ten teren był już jakby znajomo 'oznaczony'...

"Czy miłość oślepia ludzi tak bardzo, że nie widzą, gdzie zaczyna się zwykłe świństwo?"


Nie chcę więcej pisać by nie odebrać już ani procenta radości jaką niesie zagłębianie się w pokręcony świat Michała ocierający się o pisma dla dużych panów i harlekiny. Ten świat i tak zbyt szybko ucieka. Droga od pierwszej strony do tej 315 jest niesamowicie krótka. Ciekawa, ekscytująca, wyłożona życiowymi prawdami, utwardzona emocjami, porośnięta cierpieniem i pięknem, ale krótka...
Starałam się czytać jak "najoszczędniej" ale i tak w jedną noc i kawałeczek poranka doszłam do mety i cichuteńko zamknęłam książkę. Przeczytane słowa kłębiły mi się w głowie zmuszając mnie do analizowania treści i przekładania jej na swoje życie. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Wiedziałam natomiast, że Pani Agnieszka to mistrzyni do której wracać będę (nie bez znaczenia jest też fakt z życia osobistego autorki, że ma Ona 4 psy! :) - już Ją lubię jeszcze bardziej).
[Pani Agnieszko, ogromny szacunek za całokształt!]

Książkę można kupić tutaj: KLIK.
Jest przepięknie wydana - podziękowania należą się dla Wydawnictwa Czwarta Strona.
Twarda okładka idealnie utrzymuje... zapach książki. Pachnące błogo kartki zapisane są przyjazną dla oka czcionką (nie leci więc podwórkowa łacina podczas czytania). Szczerze mówiąc uważam (zupełnie poważnie), że cena za TĄ książkę jest zdecydowanie zbyt niska.
WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE.

Reasumując: Bardzo polecam tą zdecydowanie lepszą wersję "50 twarzy Greya" po brzegi wypełnioną mądrością i emocjami. Znów, kiedy chciałam opowiedzieć mamie o książce zaczęła śpiewać po pierwszym zdaniu i krzyczeć: "nie mów mi! Nic nie mów!!! Ja chcę to przeczytać JUŻ!!!". Musiałam więc mieć minę potwierdzającą genialność książki.


4 komentarze:

  1. Zbankrutuję z Tobą, znów mnie zachęciłaś do kupna kolejnej książki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo słusznie! :) Ta książka powinna widzieć na szczycie listy obowiązkowej każdego dojrzałego czytelnika (a w zasadzie każdego mądrego człowieka) :) Serio, serio.

      Usuń
  2. Jak miło mieć tę pozycję na półce, ale mam wyrzuty sumienia, że tak długo czeka na lekturę ;)
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się zastanawiam czy nie zrobić "powtórki z rozrywki" :) Genialna jest!
      Aż czekam na Twoją recenzję! :))

      Usuń