Długie rzęsy, które machają na dzień dobry, uśmiech szerszy niż zwykle, guzik rozpięty, żeby móc pełną piersią wdychać zapach namiętnych wspomnień. Obrączka na opuchniętym palcu, jakby bardziej luźna. W zasadzie, tego dnia nie byłoby tak bardzo szkoda jej stracić. Dzieci, które zbyt długo nie chcą się położyć i on, mąż, wybranek, który jakby wadzić zaczyna. Wyimaginowana, podkolorowana, poprawiona wizja poprzedniego życia, tego grubo przed magiczną "połową" wdziera się do świata matki i żony. Do świata, po którym motyle nie latają. Do świata, który na pierwszy rzut oka wygląda jakby był wyścielony brudnymi skarpetkami, niedomytymi garami i obowiązkami różnego kalibru. Na tej stercie osiada spokojnie wizja raju. Niczym fatamorgana kusi romantyzmem, porywem, szczęściem. Wystarczy tylko stać się kochanką. Rozpiąć guzik więcej, przeciągnąć usta szminką albo... powiedzieć "Cześć, co słychać?". I nie zawsze do ogłuszonych pragnieniem uszu dojdzie w porę dźwięk rozbitej rodziny. Przecież nikt nie musi słyszeć. 40 lat. Umowna "połowa życia". Czas na podsumowanie. Czas na to, by patrząc w lustro samą siebie zapytać: "Cześć... co słychać? Czego ci do szczęścia brakuje? Czego nie widzisz? Czego wciąż szukasz?". To pytanie zadaje sobie m.in Zuzanna, którą do literackiego życia powołała cudowna Magdalena Witkiewicz. Najnowsza powieść tradycyjnie otwiera oczy i nie ważne, ile dzieli nas od tej magicznej czterdziestki. Przecież, "Cześć, co słychać?" można powiedzieć w każdym wieku, a odpowiedź może całkiem zburzyć to, co stworzyliśmy. A może... zbudować?
Zuzanna. Piękna, choć leciutko zaniedbana kobieta, która zapomina o znaczeniu tego słowa i zastępuje je zwrotami typu "matka" czy "żona". Zmęczona spełnieniem. Nieszczęśliwa w swoim szczęściu. Jakby jej czegoś brakowało, jakby czegoś było zbyt wiele. Jakby odrobinę zaślepiona wyidealizowanym obrazem przeszłości, który ma to do siebie, że zapisuje się w głowie jako zlepek pięknych scen. Zła, brzydoty i smutku na świecie jest zbyt wiele, aby jeszcze upychać to we wspomnieniach. Można marzyć o powrocie. O podróży w dobrze znane. O cofnięciu się o 20 lat i 16 kilogramów. Można. Szczególnie jeśli właśnie tam uśmiecha się przystojny facet, który tak kochał, że aż listy o tym pisał... Który zniknął dawno temu, ale przecież mógłby się znów pojawić i zdjąć z ramion smutek, żal, frustrację, kompleksy i poczucie, że seksowna bielizna marnuje się w szufladzie. Mógłby. Byleby zostawił to, co jest dobre. Byleby nadal można było spijać szczęście z macierzyństwa i wracać do domu, gdzie mąż dba o dobry obiad, który zapomina się docenić. Mógłby, bo w zasadzie pod płaszczem obrazów sprzed lat nie ma miejsca na wspomnienie powodów dla których ten ideał zniknął...
"Los poplątał nitki naszego wspólnego życia na tyle, że rozsupłanie ich nie było już możliwe. Zdecydowaliśmy się je zerwać. Ciężko było i bardzo bolało...".
I jeśli kobieta staje przed swoim zaobrączkowanym, życiowym wybrankiem i obnaża się emocjonalnie wygłaszając głośny manifest, którego hasłem jest: kochaj mnie romantyczniej bo... jestem "jak uwięziony motyl, który bardzo chce wyfrunąć", to chyba można byłoby poszybować we dwoje. Chyba by wypadało znów rozłożyć małżeńskie skrzydła. A jeśli w odpowiedzi padają słowa: "Jak ci brakuje motyli, to sobie je kurwa narysuj"... to chyba można do reki wziąć osobisty, życiowy pędzel i do obrazka rodziny dorobić barwną, uskrzydloną zdradę. Taką, która cieszy tylko jej oko. Tej, która nie ma kryzysu, a jedynie przeprowadza życiowy remanent stojąc w połowie życia. Między chciałabym, a boję się. Pomiędzy pragnę, a nie wypada. Przecież motyle są pięknie, nieszkodliwe. Nie zwiastują niczego złego. Fruwają wysoko, dotykając chmur, ocierając się o kwiaty. Przecież nikt patrząc na nie nie myśli, co zwiastują, gdy np. wlecą do rodzinnego auta i rozproszą kierowcę. Przecież to nie wina motyli.
"Cześć co słychać" to powieść pisana życiem. Historia kobiet, którym niebawem wyskoczy z przodu "4". Magiczna. Skłaniająca do refleksji. Zmuszająca do tego, by zebrać plony tego, co siało się przez lata. By zadać sobie pytanie ile się zyskało, ile się straciło, ile marzeń się spełniło, a ile się uśmierciło. To ostatni dzwonek, by wskrzesić niektóre teoretycznie martwe. Choć, może nie warto, bo przecież do tego dnia budowało się solidną konstrukcję. Bezpieczną przystań. Rodzinę. I to pewnie z kimś, kto strzeże jej i stoi obok, niczym skała...
"...Czy skały są z natury romantyczne? Nie. Są zimne. Ale lepiej w czasie ulewy czy niebezpieczeństwa schronić się w jaskini niż na łące pełnej pachnących kwiatów...
Są zimne i twarde...".
Są zimne i twarde...".
To najmłodsze "dziecko" (premiera była 27 kwietnia 2016r) Magdaleny Witkiewicz, która jest książkową przyjaciółką kobiet w każdym wieku, wywarło na mnie ogromne wrażenie, mimo, iż do tej magicznej połowy mam jeszcze 17 lat. W Zuzannie - głównej bohaterce, każda z nas, niezależnie od metryki może odnaleźć cząstkę siebie. Każda z nas, może zapragnąć motyli i każda, może "je sobie, kurwa, narysować". Ba, każda z nas to robi i nieuważnie kapie farbą nie tam, gdzie trzeba.
"Cześć, co słychać?" to nie tylko książka, ale i wyjątkowy projekt Magdaleny Witkiewicz poświęcony kobietom, które już przestały być nastolatkami. Szczegóły już wkrótce. Autorki, która dokładnie 11 sierpnia świętować będzie swoje, magiczne 40.
Książka została wydana (pięknie zresztą) przez WYDAWNICTWO FILIA.
Więcej o niej znaleźć można: tutaj.
Fragment kusi: tutaj.
Projekt "Cześć, co słychać?" obserwować można: tutaj.
Inna, cudowna powieść Magdaleny Witkiewicz - "Po prostu bądź" - recenzja.
na pewno przeczytam, dzięki za polecenie, dzięki Waszemu blogowi dowiedziałam się o tej książce :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za polecenie, na pewno po nią sięgnę. Myślę, że to może być bardzo ciekawa lektura.
OdpowiedzUsuń