Po serii "odgrzewanych kotletów", historii, które już się "wydarzyły", książek zupełnie niezaskakujących przyszedł czas na powieść tak dziwną, mroczą i wciągającą, a przy tym wprowadzającą w stan swoistego otępienia, zamroczenia, że ciężko ująć słowami odczucia towarzyszące lekturze. Książka Fernandy Melchor, jak trujący bluszcz oplata ciało i zagnieżdża się w mózgu. Obrzydza, budzi niesmak, powoduje zagubienie, a równocześnie prowadzi do zatracenia w tych utkanych z wulgaryzmów, kilometrowych zdań, wypowiadanych na jednym wdechu, w skrajnych emocjach. Najbardziej przeraża fakt, że te psychodeliczne brzmienia pochodzą wprost z zepsutych, obrośniętych okrucieństwem, naznaczonych krzywdą ludzkich wnętrz.
Język jest bardzo specyficzny - męcząco-intrygujący. Nie jest to książka, do której siada się "na raz". Od tej historii trzeba odpoczywać. Genialna mieszanina słów powoduje coś na wzór kaca. W gruncie rzeczy cała powieść to świetna impreza, po której człowiek nie czuje się świeżo, dobrze i w pełni zdrowo. Tę treść trzeba odchorować, ale gdy mózg się uspokoi sięga się po nią kolejny raz. Może to masochizm, może skrzywienie, ale zachwyca mnie ten sposób pisania. Zawarte emocje drapią duszę.
Teoretycznie morderstwo i śledztwo powinny składać się na typowy kryminał, w którym szukamy śladów i po nich dochodzimy do sprawcy. Czas huraganów, choć zawiera obie składowe, to zupełnie inny gatunek. Właściwie jest to historia, która wymyka się z jakichkolwiek ram i nie daje się zaszufladkować.
Na uwagę zasługuje okładka. Muszę przyznać, że to ona spowodowała moje zainteresowanie książką. Genialna, wyjątkowa i bardzo obiecująca ilustracja dobrze ilustruje "zawartość" powieści. Taki duet: zachwycającej oprawy graficznej i intrygującej treści to ostatnio domena Wydawnictwa Kobiecego i jego odnogi w postaci Wydawnictwa Mova. Białostocka oficyna gwarantuje naprawdę duże emocje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz