Szczeniaczki na święta nigdy nie są dobrym pomysłem, chyba, że zamiast żywych, potrzebujących ciepła i troski istot wręcza się je komuś w formie... książki. Ta kumulacja słodyczy przyjemnie otuli, wzruszy, wywoła uśmiech i nigdy nie zamieni się w czyjś smutek spowodowany porzuceniem. Śmiało więc życzyć można Psiego najlepszego. I to przez cały rok.
Psia miłość ma najczystszą postać i nigdy się nie kończy. Trwa nawet gdy szczenię na początku swojej misji zaznało krzywdy ze strony człowieka. Nie każdy na to uczucie zasługuje i nie wszyscy potrafią je docenić. Zdarza się, że ktoś sam sobie odbiera szansę na szczęście rezygnując z psa. Josh przeżył tak ponad trzydzieści lat i pewnie trwałby w swoim (masochistycznym!) postanowieniu nadal, gdyby nie przypadek, który wszystko zmienił.
Przypadek miał mądre oczy, ciążowy brzuch, wór śmieciowej karmy i obrożę z imieniem. Wszedł do domu zupełnie obcego człowieka i odcisk łap zostawił nie tylko na podłodze. Największe, najtrwalsze ślady odcisnął, a w zasadzie odcisnęła w sercu mężczyzny, który nieco wbrew sobie postanowił się nią zaopiekować. Nią i jej dziećmi. Macierzyństwo Lucy było jednak równie nietypowe, jak sposób w jakim Josh odnalazł miłość. Nie tylko psią. A wszystko to działo się w okolicy świąt. Magia i słodycz delikatnie przykryły ludzką głupotę i znieczulicę.
Historia z choinką i psem w tle zawsze jest cudowna, szczególnie, gdy łap jest... ponad dwadzieścia cztery. Książki z całą pewnością nie można jednak traktować jako poradnik. Wiedza autora kończy się na emocjach wywołanych przez psie maluszki. Zachowania szczeniąt i ludzkie odczucia przy wychowywaniu ich i zbliżającym się rozstaniu oddane są w idealny sposób. Niestety podejście do kwestii bezpieczeństwa czy zdrowia pozostawia wiele do życzenia więc niezaszczepione szczeniaczki mają kontakt z psami schroniskowymi i biegają po trawie. Akcja toczy się widocznie w idealnym świecie bez parwowirozy, pasożytów i innych chorób. Choć biorąc pod uwagę twierdzenie Autora, że typowym dla boksera umaszczeniem jest ciemna plama na oku i przeważająca czerń zaczynam wątpić w perfekcję tego miejsca.
Moment w którym książka trafiła w moje ręce (dzięki cudownej Księgarni Tania Książka i Wydawnictwu Kobiecemu - Dziękuję!) złożył się z pojawieniem się w Fundacji ośmiu szczeniąt w typie boksera, dla których zostałam domem tymczasowym. Maleństwa spędziły ze mną miesiąc i pozwoliły mi przeżywać książkowe emocje na żywo. Rozczulanie się widokiem psich dzieci, ich niesamowicie szybkie nabieranie ciałka i odwagi, a także dylematy przy wydawaniu malców do nowych rodzin przedstawione zostały bardzo prawdziwie. Książkowe wzruszenie jest co prawda namiastką tego wywołanego przez rosnące istotki, ale i tak warto je sobie zafundować. Tym bardziej, że W. Bruce Cameron dodaje odrobinę nietypowego romantyzmu w tle.
Wielki plus za wspomnienie o konieczności podawania dobrej karmy, wprowadzenie procedury przedadopcyjnej i negowanie (poniekąd, bo niestety nie każdy "prozwierzęcy bohater" miał takie zdanie) akcji "szczeniak na święta".
Minus za zbyt małą wiedzę na temat zapobiegania psich chorób i ostatecznym dopuszczeniu do tego, aby szczenię stało się "prezentem".
Myślę, że jeszcze długo po zdjęciu ozdób świątecznych książka będzie utrzymywać ię na liście bestsellerów.
PSIEGO NAJLEPSZEGO. BYŁ SOBIE PIES NA ŚWIĘTA
W. Bruce Cameron
Wydawnictwo Kobiece
Stron: 296
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz